Ta historia przypomina „starożytny” system sprzedaży dostępu do telewizji. Nie możemy wybrać ulubionych kanałów i tylko za nie płacić. Musimy brać je w pakiecie. Temu problemowi zaczął przyglądać się UOKiK. Jego szef, Tomasz Chróstny, mówił, że wielu odbiorców telewizji ma problem z dostępem do swoich ulubionych programów: Zupełnie jak w neoliberalnym kapitalizmie. Widzimy więc, że social media reprodukują strukturę nierówności na rynku matrymonialnym na wzór rynku kapitalistycznego, w którym najzasobniejsi zgarniają wszystko, a pozostali zostają z niczym. Nierówności tego typu najczęściej mierzy się wskaźnikiem Giniego (gdzie 0 oznacza Nie wiedzą tylko jak. M agda, matka 14-letniego Mateusza, nie wie, kiedy i jak jej syn zagubił się w sieci. Pamięta, że komputer dostał jako sześciolatek. Na początku tylko oral. Po prostu nie wiedziałem, że możliwy jest stosunek z psem. Mój pierwszy raz, kiedy to pies pokazał mi jak się do tego zabrać do dziś jest jednym z najmilszych wspomnień z tamtych lat. Z suczkami było inaczej. Nie miałem własnej, a nie chciałem do niczego zmuszać tych napotkanych. Nie było telefonów komórkowych, nie było Internetu. Kiedy był zatem na wyprawie w Himalajach, to czekało się na wieści stamtąd. Wiedzieliśmy oczywiście orientacyjnie, kiedy ma nastąpić atak szczytowy, ale przecież to była płynna data, bo wszystko i tak zależało od panujących w górach warunków. Wydaje mi się, że nie dla wielu osób. Oczywiście są wyjątki, ale chciałabym się skupić na tej większości populacji, która pierwsze co robi po wstaniu z łóżka włącza komputer. Aktualnie na topie jest facebooku. Jest połączeniem dwóch ostatnich wymienionych prze ze mnie możliwości internetu czyli pracy i kontaktu z znajomymi. . Szukałem inspiracji do nowego tekstu na bloga. Kiedy dzisiaj otworzyłem zobaczyłem tam tekst Magdaleny Urbańskiej pt. „Zostawcie w spokoju dzieci przychodzące do kościoła”, który bardzo polecam na lekturę. W sumie, to przeczytajcie najpierw artykuł Magdy, a potem wróćcie do mojego. Pozwólcie, że podzielę się swoimi przemyśleniami. Bardzo się cieszę, gdy na Msze Święte przychodzą rodziny z dziećmi. Od wielu lat takie Msze prowadzę, gdziekolwiek się pojawiam. Na początku była to parafia na Rakowieckiej w Warszawie, potem w Gdyni a niebawem mam przejąć Msze z udziałem dzieci w naszej parafii w Łodzi. Takie Msze są bardzo specyficzne. Nie można ich nazwać spokojnymi, bowiem zawsze coś się na nich dzieje. I dobrze, bo ma się dziać. Dla rodziców wybranie się na Mszę ze swoimi młodymi pociechami jest niekiedy nie lada przedsięwzięciem, począwszy od porannego wstania, przygotowania siebie i dzieci, poprzez różne, niespodziewane sytuacje. Czasami takie przygotowanie do wyjścia do kościoła trwa kilka godzin (to wiem od niektórych rodziców). Już za sam wysiłek należy im się szacunek. To prawda, że na samych Mszach dzieci zachowują się różnie. Jedne są bardzo cicho, inne natomiast komentują to, co się dzieje. O ile nie ma się pretensji do tych cichych dzieci, to o tych głośniejszych możemy niekiedy usłyszeć różne komentarze (czasami jednak zbyt przesadzone). Sam byłem kiedyś świadkiem, jak jeden z księży (a nie była to Msza dla dzieci) zwrócił na kazaniu rodzicom uwagę, że ich dziecko jest za głośne i przeszkadza. Takie sytuacje się zdarzają. Niekiedy niestety nie potrafimy też, jako księża w odpowiedni sposób taką uwagę zwrócić. Czasami trzeba coś powiedzieć, bo po prostu rodzice w żaden sposób nie reagują na zachowanie swoich dzieci – tak jakby tych dzieci w ogóle przy nich nie było. Mam jednak wrażenie, że takich rodziców jest niewielu. W większości natomiast bardzo szybko reagują. Inna sprawa – ta dotycząca bliskości, o której pisze Magda. Jeżeli dziecko chce się do rodzica przytulić na Mszy, czy nawet usiąść mu na kolana, gdy jest taka możliwość, to dlaczego mu tego mielibyśmy zabraniać? Jeżeli ono czuje się bezpieczne na kolanach swoich rodziców, lub w ich ramionach, to nie jest to dla mnie jakimkolwiek problemem. Co więcej, ostatnio wśród dorosłych widziałem pewną miłą sytuację, gdy młode małżeństwo (lub narzeczeństwo), będąc na Mszy siedziało przytulone do siebie. Nic złego tym zachowaniem nie robili. Po prostu tak przeżywali wspólnie Eucharystię. Jeżeli tak przeżywa ją dziecko wtulone w Mamę, lub Tatę, to tym bardziej się z tego cieszę. Niedawno byłem świadkiem jeszcze innej sytuacji. Młody Tata był ze swoim synkiem na Mszy Świętej. Kościół był pełen ludzi. Aby dziecko mogło widzieć, co się dzieje na ołtarzu, Tata ten wziął je na ręce. Oczywiście nie trzymał go przez całą Mszę, ale jednak dla niego ważna była bliskość z synem i to, że w taki sposób mógł ze swoim dzieckiem przeżywać Mszę Świętą. Według mnie, Msze Święte z udziałem dzieci, można by nazwać po prostu Mszami dla rodzin i przypuszczam, że w wielu parafiach tak jest. Rzeczywiście dla rodziców pojawia się problem, gdy takie Msze znikają z parafialnego kalendarza na czas wakacji. Tutaj można się zastanowić, czy w danej parafii są możliwości, aby utrzymać je na czas wakacji. Jednak, jeżeli ich formalnie nie ma, to proszę się nie bać pójść z dziećmi na inną Eucharystię. Inną kwestią, związaną ze Mszami z udziałem dzieci, to jest ich infantylizowanie przez samych duchownych. Tutaj się zgadzam, że Mszy w żaden sposób nie należy spłycać. Nie można, a nawet powinno się tego zakazać. Gdy tak się dzieje, to mamy potem Internet przepełniony różnymi dziwnymi filmikami i zdjęciami, gdzie ksiądz jest na Mszy przebrany za klauna. Mnie samego to denerwuje. Co więcej, czasami dzieje się tak, że rodzice ze Mszy z udziałem dzieci nie wynoszą niczego dla siebie. Nie wynoszą, bo my, księża im na to nie pozwalamy przez słabe i infantylne kazania do dzieci. Staram się trzymać pewnej zasady na Mszach dla dzieci. Dotyczy ona kazań. Często mówię do dzieci i z nimi rozmawiam. Daję sobie na to kilka minut. Potem natomiast również przez kilka minut mówię homilię dla ich rodziców. Całość nie jest przesadnie długa, a jestem przekonany, że taka forma jest przydatna dla tych, którzy chcą coś więcej wynieść dla siebie z Eucharystii. Na koniec przypomina mi się jedno zdanie Pana Jezusa z Mk 10,14 – „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie.”. Można powiedzieć, że nie tylko w czasie roku szkolnego, ale przez cały czas. blog dzieci głośno hałas modlitwa msza msza z udziałem dzieci rodzice rodzina wyzwanie Nie żyje legendarny aktor z filmu „Ojciec Chrzestny”. Stanowczo za wcześnie odszedł od nas James Caan, czyli filmowy Santino "Sonny" Corleone. Jaka była przyczyna śmierci aktora? Zostawił po sobie wspaniałe role filmowe. Nie żyje aktor James Caan. Potwierdzono, że zgon nastąpił 6 czerwca 2022 roku, a informacja o śmierci ukazała się na jego oficjalnym profilu na Twitterze. Rodzina aktora podziękowała fanom za kondolencje i słowa otuchy. James Caan urodził się w 1940 r. w Nowym Jorku. Studiował prawo i historię, ale to aktorstwo było mu pisane. Gdy tylko debiutował na deskach Off-Broadwayu, jego talent został dostrzeżony przez producentów filmowych. Wkrótce zagrał w kilku serialach w produkcji NBC "Doctor Kildare" z Richardem Chamberlainem, a w filmie kinowym debiutował w 1963 roku u boku Jacka Lemmona i Shirley MacLaine w komedii romantycznej „Słodka Irma”. Jego nazwisko nie pojawiło się jednak w czołówce. Następnie zagrał sadystycznego chuligana w thrillerze "Kobieta w klatce", a także wystąpił w westernie "El Dorado". Z wielkim smutkiem informujemy, że wieczorem 6 lipca zmarł Jimmy. Rodzina docenia przesyłane wyrazy szacunku i serdeczne kondolencje oraz prosi o uszanowanie ich prywatności w tym trudnym czasie – poinformowała rodzina aktora w mediach społecznościowych. Zaskoczył widzów i krytyków rolą opóźnionego w rozwoju umysłowym piłkarza w dramacie Francisa Forda Coppoli "Ludzie deszczu". Jednak to film „Ojciec Chrzestny” przyniósł mu największą popularność. Do jego najważniejszych ról należą Paul Sheldon w ekranizacji powieści Stephena Kinga "Mistery", Santino 'Sonny' Corleone w "Ojcu Chrzestnym" i "Ojcu Chrzestnym II", Philip Marlowe w "Zbrodni doskonałej", Frank w "Złodzieju", Mike Locken w "Elicie Zabójców" i Jonathan E. w "Rollerball" – podaje Wirtualna Polska. pokaż komentarz @MePix: winni są rodzice którzy przekazali mu takie wartości. Dziecko uczy się obserwując. Dlatego jeśli widzi się zj!@$ne dziecko pierwsze co powinno się zrobić to przyjrzeć się rodzicom. udostępnij Link pokaż komentarz @To_The_Moon o i z takim myśleniem rośnie przegryw! Przekonany że to winna wszystkich wokół tylko nie jego. Mentalne dziecko które nie umie podejmować decyzji i nie bierze odpowiedzialności za siebie! To jak Cię wychowano to jedno ale to co zrobiłeś sam ze swoim życie to drugie! udostępnij Link pokaż komentarz @Amsen: Przekonany że to winna wszystkich wokół tylko nie jego Tak, przyczyną zaistnienia istoty odczuwającej żądzę jest dosłownie wszystko wokół. nie umie podejmować decyzji Zdolność podejmowania decyzji nie oznacza jeszcze nic pozytywnego. Przykładowo, podjęcie decyzji o stworzeniu istoty odczuwającej żądze jest decyzją fatalną. nie bierze odpowiedzialności za siebie Oczekiwanie odpowiedzialności jest nie na miejscu, kiedy samemu jej się nie bierze (popiera się [aktywnie lub biernie] rozpłód). To jak Cię wychowano to jedno Wychowanie to relatywnie mało znaczący czynnik w kształtowaniu istoty w porównaniu do jej immanentnych cech organicznych. to co zrobiłeś sam ze swoim życie to drugie! Ściśle mówiąc, nie istnieje coś takiego, jak "robienie czegoś samemu ze swoim życiem". Wszystkie działania istoty są zdeterminowane przez wcześniejsze działania innych istot. Reszta czynników to wspomniane cechy organiczne, a więc oczywiście nic związanego z tzw. wolną wolą, która nie może istnieć w rzeczywistości. --- Podsumowując, z myśleniem, jakie ty prezentujesz, rosną ci, co tworzą pożywkę dla takich zdarzeń. Pora się zreflektować i ogarnąć, jeśli rzeczywiście jest się inteligentną istotą. udostępnij Link pokaż komentarz @HAL__9000 jak dla mnie za bardzo filozofujesz (nie wiem czy dobrze napisałem) Masz prawo do swojego zdania. Ale jak dla mnie na siłę usprawiedliwiasz nie poradniosc i bierność w życiu, dziecinność I uzależnienia! Nie uważam że jestem mało inteligentny! Mnie nikt nie wyciągał z takiego bagna jak uzależnienie widoczne na filmie, i radzę sobie w życiu dobrze. Radzę Tobie zreflektować swoje życie bo daleko nie zajdziesz co najwyżej metr od komputera. udostępnij Link pokaż komentarz @Amsen: nie wiem czy dobrze napisałem Ogólnie wszystko źle napisałeś. jak dla mnie na siłę usprawiedliwiasz Nic nie usprawiedliwiam (coś takiego, jak sprawiedliwość w rzeczywistości nie istnieje [jest to tylko małpoludzki wymysł]), tylko wyjaśniam przyczyny. Nie uważam że jestem mało inteligentny! Mnie nikt nie wyciągał z takiego bagna jak uzależnienie widoczne na filmie, i radzę sobie w życiu dobrze Brak specyficznych uzależnień oraz radzenie sobie w życiu bynajmniej nie oznacza jeszcze niemałej inteligencji. Radzę Tobie zreflektować swoje życie bo daleko nie zajdziesz Każdy zachodzi w to samo miejsce niezależnie od tego, co robi po drodze. Nie ma się czym zachwycać. udostępnij Link pokaż komentarz @HAL__9000 skoro źle napisałem wszystko to widocznie jestem zbyt głupi na rozmowe z Tobą. Widzę że jesteś osobą "bardzo mądra" z którą się nie dyskutuje. Wszystkiego najlepszego Ci życzę. udostępnij Link pokaż komentarz o i z takim myśleniem rośnie przegryw! Przekonany że to winna wszystkich wokół tylko nie jego. Mentalne dziecko które nie umie podejmować decyzji i nie bierze odpowiedzialności za siebie! To jak Cię wychowano to jedno ale to co zrobiłeś sam ze swoim życie to drugie! @Amsen: to jest tzw "bananowe dziecko" coś jak ten raper Mata. udostępnij Link pokaż komentarz @To_The_Moon Ci rodzice też są czyimiś dziećmi, więc są niewinni, bo ich rodzice przekazali im takie wartości. A ich rodzice, też są niewinni, bo to ich rodzice... Wychodzi na to, że cała wina ciąży na Adamie i Ewie. udostępnij Link pokaż komentarz @ryba_twojej_mieczty: dziecko jest mniej winne bo jeszcze nikogo nie stworzył i nie zranił, jego rodzice już to zrobili. Mimo, że są zj@!#ni to zrobili swoją zj@!#ną kopię która na chwilę obecną nie jest mniej winna, no chyba, że znowu dalej przekaże geny i złe zachowania wtedy będzie tak samo zj@!#ne jak jego rodzice. Najważniejsze by się w pewnym momencie ocknąć, iść na terapię albo po prostu ogarnąć życiowo, jak widać jego rodzice to mieli w p%@$@ie, że wychowali takie dziecko udostępnij Link pokaż komentarz @To_The_Moon: Wychowanie dziecka to nie hodowla pieczarek, czasem choćbys był rodzicem numer 1 w plebiscycie super Expressu to dziecko wyrasta na takiego a nie innego. Rodzice to tylko jeden z czynników tego kim będziesz i nie maja oni wpływu na inne. udostępnij Link pokaż komentarz @brunsik być może, ale jak bym miał takie podejście jak koledzy wyżej czytaj "jest jak jest i tyle nic z tym się nie da zrobić" bo ja tak ich rozumiem co piszą i zrzucał nie szczęścia życia na innych nie na siebie to prawdopodobnie dalej miał bym długi koło 30 tys może nawet więcej, pracował w gówno robocie za grosze, tolerował nałóg matki hazardzistki i z nią mieszkał i dalej bym żył bez drugiej połówki która mnie kocha, więc jednak zostanę przy swoich schematach bo mam wrażenie że wszyscy za wszelką cenę tłumacza sobie swoje zj?#?ne życie że tak już jest i nie da się z tym nic zrobić. udostępnij Link pokaż komentarz @Mochiron: Co istnieje? Bo coś takiego, jak sprawiedliwość, nie może. Egzystencja istot, których niby taki koncept miałby dotyczyć, już u samych biologicznych podstaw nie opiera się na sprawiedliwych (uczciwych [poprawnych]) zasadach. udostępnij Link pokaż komentarz @HAL__9000 A dlaczego te 4 minusy to nie są 4 plusy? Kto jest tak odklejony. Ta Pani Fral alias @mimiron ? No przyznam, że gość jest odklejony, a ja jestem najbardziej racjonalnym typem na wykopie. udostępnij Link pokaż komentarz @HAL__9000 Napisałeś pół strony twierdzeń bez żadnych argumentów. Piszesz ze cos istnieje lub nie "bo tak". Równie dobrze nożna zanegować każde zdanie i w żaden sposób nie zmieni to wartości merytorycznej twojego wywodu. udostępnij Link pokaż komentarz @HAL__9000: co za p##$$%@enie .... typowo nihilistyczna postawa i próba zastosowania logiki w działaniach ludzi ... człowiek nigdy nie był i nie będzie w 100 % logiczny ponieważ jesli byłby to przestałby być człowiekiem udostępnij Link pokaż komentarz @58megaton: Piszesz ze cos istnieje lub nie "bo tak". Nie "bo tak", tylko na podstawie logicznego wnioskowania. Równie dobrze nożna zanegować każde zdanie i w żaden sposób nie zmieni to wartości merytorycznej twojego wywodu. Zatem śmiało, zaneguj fakty. Wskaż, co ci nie pasuje. Tylko konkretnie proszę. Z przyjemnością ci udowodnię, że się mylisz. udostępnij Link pokaż komentarz "[już u samych biologicznych podstaw] nie opiera się na sprawiedliwych" Bo ty tak powiedziałeś? @Mochiron: Nie, bo tak wynika z logiki. Twierdzenie, że czymś sprawiedliwym jest biomechaniczne działanie, w wyniku którego dochodzi do losowego zaistnienia istoty żywej i tym samym narzucenia jej egzystencji, świadczyć może jedynie o totalnym odklejeniu od rzeczywistości. udostępnij Link pokaż komentarz @Mochiron: Brak wpływu istoty na już samo zaistnienie organizmu determinującego jej świadomość jest wystarczającym dowodem na niepoprawność, a co za tym idzie niesprawiedliwość zasad. Brak wpływu na cechy organiczne warunkujące jej egzystencję dodatkowo podkreśla fatalność designu. Ponadto, każda istota zostaje brutalnie zniszczona niezależnie nawet od swoich działań w trakcie bycia żywą, co już całkowicie eliminuje jakiekolwiek przesłanki o czymkolwiek związanym z uczciwością rzeczywistości. Jak widzisz, dowody są absolutne i zapewne dla ciebie druzgocące, przez co dalej będziesz się motał i wypierał niewygodną prawdę na temat swojego zbędnego jestestwa. udostępnij Link pokaż komentarz Brak wpływu istoty na już samo zaistnienie organizmu determinującego jej świadomość jest wystarczającym dowodem na niepoprawność @HAL__9000: To nie jest żaden dowód na nic. Brak wpływu na cechy organiczne warunkujące jej egzystencję dodatkowo podkreśla fatalność designu Gdzie ta fatalność? co już całkowicie eliminuje jakiekolwiek przesłanki o czymkolwiek związanym z uczciwością rzeczywistości Niby dlaczego? dowody są absolutne Na razie to nawaliłeś hipotez. udostępnij Link pokaż komentarz @Mochiron: Tak jak przypuszczałem, dalej się motasz i zaklinasz rzeczywistość. To nie jest żaden dowód na nic. Brak wpływu oznacza brak jakiejkolwiek kontroli nad zaistnieniem i brak zgody na nie. Jest to jednoznacznie złe i nie zmieni tego żadne wyparcie. Gdzie ta fatalność? Jeśli do tej pory jej nie zaobserwowałeś, to spokojnie - odczujesz ją prędzej czy później na własnej skórze. Aczkolwiek spokojnie to wtedy na pewno nie będzie. udostępnij Link pokaż komentarz dalej się motasz i zaklinasz rzeczywistość. @HAL__9000: Na razie nic nie twierdzę, więc nie mogę nic zaklinać. Brak wpływu oznacza brak jakiejkolwiek kontroli nad zaistnieniem i brak zgody na nie Skoro nie istniejesz to nie możesz o niczym decydować. Jest to jednoznacznie złe DLACZEGO? Aczkolwiek spokojnie to wtedy na pewno nie będzie. To nie jest argument udostępnij Link pokaż komentarz @Mochiron: Skoro nie istniejesz to nie możesz o niczym decydować. I właśnie słabe jest to, że o zaistnieniu w fatalnej rzeczywistości decyduje oddziaływanie sił bez udziału woli zaistniałego. "Jest to jednoznacznie złe" DLACZEGO? Ponieważ skutkuje jedyną pewnością w postaci negatywnych, brutalnie odczuwalnych konsekwencji. Cała reszta to zbędna, głupia loteria, o którą nikt nigdy nie prosił. udostępnij Link pokaż komentarz I właśnie słabe jest to, że o zaistnieniu w fatalnej rzeczywistości decyduje oddziaływanie sił bez udziału woli zaistniałego. @HAL__9000: A jak to sobie inaczej wyobrażasz? o którą nikt nigdy nie prosił. Szczęście to zbędna loteria? udostępnij Link pokaż komentarz @HAL__9000: "Tak, przyczyną zaistnienia istoty odczuwającej żądzę jest dosłownie wszystko wokół." Żądza jest takżę wbudowana w istotę. Z jednej strony na poziomie kodu genetycznego, z drugiej ze względu na to jak sama siebie postrzega i ocenia swoje zachowanie. Można mieć geny psychopatycznego mordercy ale nie być nim bo umie się nad sobą panować. Kwestia retrospekcji własnego zachowania i silnej woli. "Zdolność podejmowania decyzji nie oznacza jeszcze nic pozytywnego. Przykładowo, podjęcie decyzji o stworzeniu istoty odczuwającej żądze jest decyzją fatalną." Wszystkie istoty żywe czegoś pożądają. Przeżycia, pożywania czy też rozmnożenia się. Żądza jest paliwem doboru naturalnego i sama w sobie nie jest zła. O ile już to przedmiot żądzy. "Wychowanie to relatywnie mało znaczący czynnik w kształtowaniu istoty w porównaniu do jej immanentnych cech organicznych." Gdyby tak było to ludzie nie przykładaliby żadnego znaczenia do wychowania. Inaczje wygineliby bo wykonywaliby ogromny nakład pracy na nieznaczącą, wieloletnią czynność. Cechy nabytę to podstawa ale można je w dużym zakresie zmieniać i profilować. "Ściśle mówiąc, nie istnieje coś takiego, jak "robienie czegoś samemu ze swoim życiem". Wszystkie działania istoty są zdeterminowane przez wcześniejsze działania innych istot. Reszta czynników to wspomniane cechy organiczne, a więc oczywiście nic związanego z tzw. wolną wolą, która nie może istnieć w rzeczywistości." Tutaj płyniesz. Dyskusja filozoficzna nad tym czy mamy wpływ na swoje życie czy wszystko jest uwarunkowane poprzednimi zdarzeniami ma przynajmniej kilka tysięcy lat. Nie ma w niej wygranych ani przegranych bo nie ma przekonywujących dowodów za żadną opcją. Wypadało by chociaż dodać przed twoja wypowiedzią "uważam że" albo coś w tym stylu. Przemawia przez ciebie straszna arogancja. Zastanawiam się tylko czy jest organiczna czy wynika z wychowania ( ͡° ͜ʖ ͡°) udostępnij Link pokaż komentarz Szczęście to zbędna loteria? @Mochiron: W kontekście tego, że przed stworzeniem nie ma nikogo zainteresowanego osiąganiem jakiegokolwiek szczęścia/satysfakcji: dokładnie tak. Żeby mogła powstać satysfakcja konieczny jest pierwotny stan deprywacji. Można mieć geny psychopatycznego mordercy ale nie być nim bo umie się nad sobą panować. Kwestia retrospekcji własnego zachowania i silnej woli. Psychopatia chyba właśnie oznacza niemożność zapanowania nad sobą. Do sedna: te wszystkie inne czynniki - silna wola, zdolność do retrospekcji, cokolwiek - też są determinowane genetycznie. Nie są skutkiem jakiegokolwiek wyboru. Żądza jest paliwem doboru naturalnego i sama w sobie nie jest zła. Czysty oksymoron. Owszem, jest zła i to co jest zasilane tak obrzydliwym paliwem też musi być złe. O ile już to przedmiot żądzy. We wszechświecie niekontrolowanym tymi przedmiotami są zasoby których albo trzeba pozbawić innych, albo je wyrwać z cudzej dyspozycji albo z których inni są złożeni. Dyskusja filozoficzna nad tym czy mamy wpływ na swoje życie czy wszystko jest uwarunkowane poprzednimi zdarzeniami ma przynajmniej kilka tysięcy lat. Nie ma w niej wygranych ani przegranych bo nie ma przekonywujących dowodów za żadną opcją. Wolna wola to kit powstały w celu zaszpachlowania dziur w wizerunkach bogów, zwłaszcza abrahamistycznych (wszechmoc + bycie stwórcą wszystkiego oznacza odpowiedzialność za wszystkie zdarzenia i tego obejść się nie da). udostępnij Link pokaż komentarz @HAL__9000: Wiem, że was wkurzam, ale dajcie prawidłową reakcję co naprawdę sądzicie. Minus - masz urojenia. Plus - Skoro tyle lat bierzesz leki od psychiatry to znaczy, że masz bardzo silny efekt wyparcia plus prawdopodobnie sam nie wierzysz w to co piszesz lub trudno Ci w to uwierzyć a klepiesz formułki bo tak sobie wyrobiłeś nieświadomie zachowania, no i zwyczajnie jesteś stuknięty ale tak jak na nieszczęście wielu ludzi co tylko pokazuje jak szkodliwym materiałem jest DNA. udostępnij Link pokaż komentarz @Mochiron: A jak to sobie inaczej wyobrażasz? Liczą się fakty, a nie wyobraźnia, a fakty są takie, że skoro nie może to działać inaczej, to nie powinno działać w ogóle. Szczęście to zbędna loteria? Skoro nikt o nią nie prosi, to jest zbędna. Dopóki nie zrobisz istoty, to jej potrzeba szczęścia nie istnieje, zatem robienie jej i uruchamianie koła fortuny jest totalnie zbędne. udostępnij Link pokaż komentarz to nie powinno działać w ogóle. @HAL__9000: Jeśli coś jest najlepszym możliwym rozwiązaniem to dlaczego miałoby nie istnieć, skoro niesie za sobą tyle szczęścia. Skoro nikt o nią nie prosi, to jest zbędna Ja prosiłem. jest zbędne Bo? udostępnij Link pokaż komentarz @58megaton: Kwestia retrospekcji własnego zachowania i silnej woli. Są to również kwestie determinowane przez działanie organizmu. Wola to nie jest coś magicznego ponad nim. Wszystkie istoty żywe czegoś pożądają. Przeżycia, pożywania czy też rozmnożenia się. Żądza jest paliwem doboru naturalnego i sama w sobie nie jest zła. O ile już to przedmiot żądzy. Istoty czujące pożądają, ponieważ zostały zrobione i wytworzyło się w nich narzucone odczuwanie, w wyniku którego muszą zaspokajać narzucone potrzeby. Przedmiotem żądzy zawsze jest to samo, czyli coś, co zaspokoi potrzebę, a że potrzeby zaspokaja się kosztem innych organizmów (np. wzajemne się ich pożeranie w celu zdobycia pożywienia), to taka żądza nie może nie być immanentnie zła. Cechy nabytę to podstawa ale można je w dużym zakresie zmieniać i profilować. Cechy nabyte jako podstawa determinują wszelkie działania istot. To, co wydaje ci się "zmienianiem i profilowaniem", jest efektem tych właśnie cech. Dyskusja filozoficzna nad tym czy mamy wpływ na swoje życie czy wszystko jest uwarunkowane poprzednimi zdarzeniami ma przynajmniej kilka tysięcy lat. Nie ma w niej wygranych ani przegranych bo nie ma przekonywujących dowodów za żadną opcją. Logika jasno wskazuje, że jedynie opcja deterministyczna jest realna i tylko totalni odklejeńcy mogą negować tak oczywisty fakt. Logicznym jest, że to poprzednie zdarzenia warunkują kształt danej istoty i to, że w ogóle ona istnieje. Wszystko ma swoją przyczynę i skutek. Wszelkie działania istot są zdeterminowane przez multum czynników. Poczucie wpływu na życie (jak i każde inne poczucie związane z odczuwaniem będącym efektem działania układu nerwowego) również. udostępnij Link pokaż komentarz @Mochiron: Ja prosiłem. Nie prosiłeś, bo nie istniałeś. Twierdzenie, że się prosiło zaistnieć, jest urojeniem. Jeśli coś jest najlepszym możliwym rozwiązaniem to dlaczego miałoby nie istnieć, skoro niesie za sobą tyle szczęścia. To coś jest też najgorszym możliwym rozwiązaniem i niesie za sobą jeszcze więcej nieszczęścia (całość istot czujących) i dlatego nie powinno istnieć. Poza tym absolutny fakt będący logicznym, niezaprzeczalnym ultradowodem właściwie kończącym tę dyskusję - zbędne nieszczęście niepotrzebnie zaistniałych nigdy niechcących zaistnieć istot przewyższa zbędne szczęście niepotrzebnie zaistniałych nigdy niechcących zaistnieć istot. To w zasadzie tyle. Nie masz już nic do obalania. Kropka. udostępnij Link Zapraszam cię w podróż. Tym razem nie będzie to podróż w konkretne, piękne miejsce. Zapraszam cię w podróż w czasie. Podzielę się z tobą kawałkiem swojej międzypokoleniowej historii emigracyjnej. To jak dziś się porozumiewamy pomiędzy krajami, żyjąc nawet na najbardziej od siebie odległych krańcach świata, pewnie nie jest dla ciebie tajemnicą, ale jak było kiedyś? Czy ilość, rodzaj i dostępność komunikacji między krajami wpływała na relacje międzyludzkie? A jak jest dziś? Wszystko przed nami, usiądź wygodnie, ruszamy! Teraźniejszość… Dziś większość z nas ma Internet w smartfonie, tablecie, laptopie i smart zegarku. Kontakt pomiędzy państwami nigdy nie był tak łatwo i powszechnie dostępny jak teraz. Nawet jeśli nie masz swojego Internetu, możesz złapać wi-fi w kawiarni czy restauracji. Mamy też mnogość aplikacji. Te tekstowe, do wideorozmów czy nawet komunikatory do rozmów zbiorowych. I tak cała rodzina rozrzucona po świecie może się zobaczyć w jednym momencie, niesamowite! Być może nie zastanawiasz się, jak wielki to jest dar i jak często niedoceniany, móc zobaczyć i usłyszeć bliską ci osobę w tym momencie ot tak, bo tego potrzebujesz. Nie mam też pewności, czy faktycznie mając tę możliwość, ułatwia nam to aktualnie dbanie o relacje na serio czy dzieje się tak tylko pozornie, ale do tego jeszcze wrócimy. Dzięki technologii i postępowi mamy więc możliwości, które sprawiają, że nawet strefy czasowe przestają być nam straszne. Bo gdy ktoś wraca z pracy, to w trasie jeszcze złapie na krótką rozmowę kogoś, kto kładzie się właśnie spać. To mogłoby nie mieć szans, gdy trzeba by było poczekać na dotarcie do domu. No dobrze, rozejrzeliśmy się w teraźniejszości… czas na przeszłość. Emigracja około- i powojenna Emigracja jest procesem w sumie ciągłym, od lat, choć nie wiem, czy nie można by użyć sformułowania: istniejącym od wieków. W historii najbardziej zaznaczają się fale emigracyjne. Te momenty, w których z jakiegoś powodu wyjeżdżało więcej osób i w historii współczesnej mamy przynajmniej kilka takich wyraźnych momentów. Jednymi z nich były wojna i czas powojenny. Nie zagłębiając się bardzo w kontekst historyczny, możemy uznać, że ludzie migrowali z lęku i obaw – uciekali. Korzystali z możliwości schronienia się lub byli tam, gdzie rzucił ich los i wojenne rozkazy, a później nie wracali. Ściągali rodziny lub po prostu się osiedlali. Pokolenie, które mam na myśli, to aktualni pradziadkowie lub nawet prapradziadkowie. W mojej perspektywie trzydziestopięciolatki to moi dziadkowie i ich rodzeństwo. I tak właśnie było u mnie zarówno od strony mamy jak i taty, w pokoleniu moich dziadków, a dokładniej wśród ich rodzeństwa, były osoby, które wyjechały. Brat mojej babci wyjechał do Niemiec, niestety nie mam informacji, do której części kraju, zaś brat dziadka z drugiej strony osiadł w Stanach Zjednoczonych. Mówimy tu o czasach, kiedy nie było komórek, ba nawet Internetu, komputerów. Telewizja dopiero zaczynała stawiać pierwsze kroki, za to radio już się całkiem dobrze rozgościło. To też czasy, gdzie istniały już telefony, ale ich dostępność nie była oczywista. Bo zakładając, że obie strony go miały, to dostępność rozmów międzykrajowych nie była już możliwa na znanych nam dziś zasadach.. Co więc pozostawało? Listy, te papierowe, zapisywane na kilku stronicach. Opowieści o tym, co zdarzyło się u poszczególnych członków rodziny. Kto się urodził, kto zmarł, jak mają się przyjaciele. W dobrych okolicznościach, jeśli była taka sposobność, dołączano zdjęcia. I choć dziś może wydawać się to staromodne, starodawne, to jest w tym pewna magia. Oczywiście trudniej było podtrzymywać relacje. Nie było tej osoby na wyciągnięcie ręki. List nie szedł pięć dni, a znacznie dłużej. Więc odpowiedź na nasze strapienia i aktualne trudności otrzymywało się czasem, kiedy one same stawały się już przeszłością. Trudniej było poczuć, że ta osoba tam gdzieś jest. Niemniej z dzisiejszej perspektywy mam poczucie, że w listy wkładało się więcej uwagi niż w dzisiejsze rozmowy. Często odbywane w biegu, w sklepie, pomiędzy zadaniami. Wtedy napisanie listu wymagało poświęcenia mu czasu. Odpowiedzenia na pytania. Napisania o sobie i swojej rzeczywistości, zatrzymaniu się w ogóle na tym, czym chcę się podzielić. Do listu można było wrócić, przeczytać go jeszcze raz. W domu moich dziadków sporo było pochowanych starych listów i skrzynek ze zdjęciami. To też artefakty przeszłości opisujące relacje. Były listy wzruszające i piękne, ale też totalnie zwykłe, jak również te pełne trudnych emocji. Wyobrażasz sobie kłócić się przez listy? No cóż, to też część relacji. Choć wyobrażam sobie jak niełatwe były, doceniam to, że w ogóle miały szanse być, a dzięki nim ja mam choć zdawkowe informacje jak kiedyś wyglądało ich utrzymywanie. Telefon od cioci z “Ameryki” Kontakty listowne długo miały się dobrze i choć poprawiała się jakość i szybkość poczty, długo były jedyną możliwą formą kontaktu. Natomiast przeskakując do lat mamy już pierwsze rozmowy telefoniczne. Wciąż mało dostępne, bo choć już możliwe, same w sobie dla zwykłych obywateli wciąż niezmiernie kosztowne. Pamiętam, że moją rodzinę, również wujków i ciocie nie było na to stać na poniesienie kosztów takiej rozmowy. Trochę lepiej było za granicą. W mojej rodzinie w kolejnym pokoleniu wyemigrowała siostra mojego taty z rodziną za ocean (Stany Zjednoczone, później Kanada) i brat, który jakąś część życia żył w Niemczech. Zarówno w poprzednim pokoleniu jak i w tym osoby migrujące do Niemiec mogły pozwolić sobie na podróż i odwiedziny. Oczywiście nie było to ani proste, ani tanie. To czasy muru berlińskiego i trudności z paszportami. Podróżowanie nie było łatwe i dla wszystkich dostępne, jednak wciąż łatwiejsze niż loty na inny kontynent. Stąd gdy pojawiła się szansa na rozmowy telefoniczne, było to wydarzenie dla całej rodziny. Jednak logistyka nie była łatwa. Dla emigrantów, wtedy chyba mieszkających już w Kanadzie, również nie było to aż tak powszechne i łatwo dostępne. Zatem listownie umawiało się termin i konkretną godzinę, w której ciocia będzie dzwonić. Jeśli się nie mylę, przez jakiś czas chyba taką rozmowę się zamawiało w telekomunikacji danego miejsca. Wyobrażasz to sobie? Zazwyczaj czyniło się to ze sporym wyprzedzeniem. I tak cała rodzina gromadziła się przy jednym telefonie danego dnia, by czekać na połączenie o wyznaczonej godzinie – telefon był oczywiście stacjonarny – na dodatek na kablu, na bezprzewodowe jeszcze będzie trzeba chwilę poczekać. Taka rozmowa w niczym nie przypominała tych, które prowadzimy dziś. Po pierwsze ustawiała się kolejka do rozmowy. Czasem połączenie się zrywało i nie można było ot tak wykonać następnego. Trzeba więc było ustalić kolejność. Nasza strona nie mogła sobie w ogóle pozwolić na koszty takiej rozmowy, a emigranci choć mogli, też nie mieli w tym swobody, trzeba więc było uważać na czas. W rzeczywistości wyglądało to tak, że dookoła telefonu gromadziła się rodzina (dziadkowie – rodzice cioci, obaj bracia, moja mama) i każdy rozmawiał dosłownie przez chwilę, nasłuchując poprzednich rozmówców, by wiedzieć, co już zostało omówione, jakie informacje wymienione. Dzieci mogły tylko obserwować cały proces i być cicho, nie zakłócać rozmowy. Nie wiem, czy potrafię oddać ten klimat. Z perspektywy dziecka było to dziwne. Spotkaniom towarzyszyło napięcie, bo każdy chciał się załapać i obawy, że połączenie się zerwie. Nie było mowy o prywatności tych rozmów, bo wszyscy słuchali. Jednocześnie dźwięk głosu bliskiej osoby aktywował często falę wzruszeń, które odrywały od rozmowy samej w sobie, bo tak rzadko można było się usłyszeć. Takie usłyszenie głosu bliskich znacznie bardziej dawało poczuć dzielącą odległość, urealniało tę osobę, a zarazem myślę – bo tego nie wiem na pewno, budziło też bolesną tęsknotę. I choć była to nowa jakość i opcja podtrzymywania relacji i bycia w kontakcie, sama w sobie nie sprawiała, że kontakt był lepszy czy się pogłębiał. Przy 4–5 osobach dorosłych, jeśli każdy miał po pięć minut, to cała rozmowa i tak była już długa, a zatem kosztowna. Choć pojawiło się coś nowego i ważnego, czy faktycznie poprawiało relacje? Nie sądzę, niemniej z pewnością było ważne dla samego doświadczania bycia w kontakcie. Era Skype’a Kolejne lata lecą, technika się rozpędza. W naszych domach pojawiają się pierwsze komputery i Internet. Kto pamięta przepinanie kabla od telefonu do komputera? Tak to kiedyś wyglądało, a podpięcie do komputera blokowało linie – nie można się było wtedy dodzwonić. Z czasem było coraz łatwiej, wszedł Internet jako osobna sieć i Skype, który dawał możliwość zobaczenia się, usłyszenia w czasie rzeczywistym i to bez ogromnych kosztów. Z jednej strony cud techniki, a z drugiej… Nie wiem, czy byliśmy na to gotowi. Inaczej rozmawia się z każdym po pięć minut, inaczej, gdy czas nie goni. Może was to zdziwić, ale nie były to płynne, pełne ciepła i niekończące się rozmowy. Nagle okazało się, że wcale nie jest tak łatwo podtrzymać konwersację. Bo przecież nie wiedzieliśmy do końca, co u kogo się działo, nasze rzeczywistości wciąż były bardzo odmienne. Było sporo niezręczności, nerwowych uśmiechów, pytań: “I jak tam u was?”, ogólnych odpowiedzi: “A w porządku, a u was?”. W końcu udawało się złapać temat, zazwyczaj o kimś innym: “A pamiętasz….” i jakoś szło. Nawyki były tak silne, że przed komputerem wciąż siadali wszyscy. Jednocześnie Internet i Skype na początku nie zawsze “dźwigał” to technicznie. Połączenie się rwało, zatrzymywało, było opóźnione. Pojawiła się supernowa możliwość, ale trzeba było uczyć się, jak korzystając z niej, budować relacje i komunikować się w ten sposób. Do tej pory doskwierała tęsknota, na której wyrosły różne wyobrażenia. Teraz pojawiło się poczucie obcości i obawy, czy druga strona nas zrozumie, nasze życie, naszą codzienność, niepewność, co mówić, a przed czym się może powstrzymać. Część z nas nie mogła się przemóc. Sama nie znosiłam tych rozmów, czułam się dziwnie, a przerywane połączenia, opóźniony głos budował dodatkowe napięcie. Dziś, pracując online, wiem, że wiele zależy od nastawienia, gotowości i przyzwyczajenia oraz nałożonych oczekiwań. Nowa era, czyli wracamy do teraźniejszości Od tego czasu było już z górki, wyjechało kolejne pokolenie. W mojej rodzinie najpierw mój brat, później rodzice i siostra. Każde z nich ma inne doświadczenie, ktoś wrócił do kraju, inni nadal są za granicą, a na końcu i ja zdecydowałam się na emigrację. W naszym przypadku było już inaczej. Skype już był znany, zamiast wyczekiwania na listy mieliśmy regularne maile i czasem smsy. Kontakt był zdecydowanie bardziej bieżący i zdecydowanie to nie brak form stał na przeszkodzie w utrzymywaniu relacji. Zanim weszły smartfony z Internetem, doświadczyliśmy jeszcze kart “telegrosik” i podobnych, które obniżały koszty rozmów telefonicznych. Teraz można było zadzwonić, żeby faktycznie pogadać, nie przerywało jak na Skypie, stało się to dodatkową alternatywą. I choć można było, a dziś już można być naprawdę blisko ze sobą, zmniejszać uczucie tęsknoty i być na bieżąco, pojawiły się inne bariery. Nie techniczno-technologiczne, nie przestrzenne, nie finansowe, a te istniejące między nami – osobiste. Bariery związane z lękiem przed byciem niezrozumianym, obawy przed oczekiwaniami, których być może życie za granicą nie spełnia oraz przed różnicami pomiędzy wyobrażeniami, a rzeczywistością lub zmartwieniem kogoś. Teraz to nie technologia stoi na przeszkodzie naszych relacji, a nasze podejście, gotowość i umiejętności do ich budowania, gdy żyjemy pomiędzy ”światami” i to im warto poświęcać uwagę Może rzadziej się spieszyć i rozmawiać w biegu o sprawach i innych ludziach, za to częściej, trochę po staremu, umówić się na rozmowę, kiedy będzie się miało czas i opowiedzieć coś o sobie, swoich uczuciach i swoim świecie, posłuchać o tym, jak i co czuje ta druga osoba w jej rzeczywistości. I choć nie zamieniłabym dzisiejszej technologii na listy, czasem się zastanawiam, czy nie łatwiej się było w nich otworzyć i odkryć. Nie widząc od razu reakcji, dając czas na przemyślenie. Może warto czerpać po części z tamtych doświadczeń, by jeszcze lepiej wykorzystywać to, co mamy w zasięgu. Pamiętać o tym, czego wtedy brakowało, a co działało. Dbać o prywatność, o czas i pracować nad jakością tych relacji. Od siebie dodam, że chętnie wracam do wymiany dłuższych maili, do których napisania i czytania rezerwuję sobie czas. Poświęcam wtedy całą uwagę właśnie tej czynności i tej osobie. Umawiam się też na kawy online, łącząc to, co było dawniej z tym co teraz. A ty jakie masz doświadczenia? Paula Komuda Domy chorują równocześnie ze swoimi mieszkańcami. Gdy pan Sławomir i jego żona poważnie podupadli na zdrowiu, ich dom popadał w totalną ruinę, aż zawalił się dach. Starszym i schorowanym ludziom zawalił się cały świat – to nie jest metafora. Do domu wdarła się wilgoć i grzyb. Teraz dwuosobowa rodzina żyje w "warunkach niegodnych człowieka" - ocenił wolontariusz Szlachetnej Paczki. Jednym z trzech bohaterów tej historii jest stary, przedwojenny dom, który traktuje swoich właścicieli jak niechcianych gości. Codziennie wydziera z nich poczucie godność i sprawczości. Każe im spać w deszczu, pomimo, że śpią na swoich łóżkach; zagania ich do jednego pomieszczenia, w którym mają żyć; skazuje na zimno z powodu nieszczelnych okien; a nawet grozi zawaleniem! Dom dostał cechy ludzkie - tak jak to bywa w bajkach, a przecież to nie bajka. Potrzebujące małżeństwo żyje w świecie realnym, w którym ludzie mają wpływ na otoczenie. Właściciele tego domu - już nie mają mocy sprawczej - są bardzo schorowani, nie mają pieniędzy i potrzebują wsparcia osób trzecich, czyli nas. Odnaleźli ich wolontariusze Szlachetnej Paczki. Na pytanie: Dlaczego warto pomagać? Grzegorz wolontariusz odpowiedział: Dlatego, że znaleźli się obok nas ludzie w takiej sytuacji nie ze swojej winy i warto im pomagać, bo oni są bezradni. Warto sprawić, żeby ich starość była godna. Biedy nie włożysz między bajki. Działaj realnie. Przekaż 1% Szlachetnej Paczce! Wejdź na i przekaż 1 proc. Szlachetnej Paczce. Tu był normalny dom - wspomina dawne czasy pan Sławomir - teraz tego domem nazwać nie można. Co tu dużo mówić, wegetacja, do następnego dnia - kontynuuje z rezygnacją. 30 lat temu małżeństwo zamieszkało w rodzinnym domu pana Sławomira. W domu przedwojennym, który był świadkiem historii. Małżeństwo wychowało w nim jedną córkę, potem wnuczkę. Pan Sławomir był zdrowy i pracował fizycznie. Był tzw. "złotą rączką", tak wspomina ten czas: Praca na czarno. O emeryturze się wtedy nie myślało, tylko o pieniądzach, których wiecznie nie było. A jego żona wiele lat pracowała w kiosku w Warszawie. Na emeryturze też dorabiała. Był czas, że go nie marnowałam. Robiłam na drutach swetry, gdy tylko mogłam - opowiada pani Hanna. Zachorowałem 10 lat temu i zaczęły się problemy - powiedział pan Sławomir. Mężczyzna ma chorobę reumatologiczną - zespół twardzinopodobny, który uniemożliwia mu swobodne funkcjonowanie. Najprostsze czynności sprawiają mu trudności. Jego ręce są przykurczone, palce powykrzywiane. Po diagnozie ta fizyczna choroba wyssała z mężczyzny również chęć życia. Pojawiła się depresja. Niestety jego żona też zachorowała, na nowotwór. Lekarze byli zmuszeni zrobić mastektomię. Kobieta nie mogła pracować fizycznie. Dom powoli popadał w ruinę. Teraz dwoje starszych i schorowanych ludzi mieszka w tragicznych warunkach. Przez dziurawy dach wpada deszcz, który wsiąka w ściany, przedmioty i meble. W domu czuć wilgoć, a na ścianach obecny jest grzyb. To wszystko wpływa negatywnie na ich zdrowie. Nie mają bieżącej wody, łazienki, nie mają gdzie się załatwiać. To jest największy problem, a także ogrzewanie. W tej chwili jest jeden piec, który ogrzewa trzy pomieszczenia - ocenia wolontariusz Szlachetnej Paczki, Grzegorz. Pani Hanna ze smutkiem opowiada o jednym z wielu problemów, które “funduje" im dom: Jak całą noc padało, to ja nie spałam tylko wodę zbierałam. Jak w łóżku leżałam, to po jednej stronie głowy miałam jeden garnek, po drugiej drugi i tylko słyszałam kap, kap. Teraz jak słyszę to "kap, kap" to mam uczulenie, serce mi staje - wspomina pani Hanna. Takich ludzi jak ja jest jeszcze trochę w Polsce - powiedział pan Sławomir. Takich ludzi, którzy żyją poniżej granicy skrajnego ubóstwa jest ponad 2 mln w Polsce. Łatwo to sobie uzmysłowić - mógłby kontynuować swoje spostrzeżenie pan Sławomir. Jeśli wyobrazimy sobie, że wszyscy mieszkańcy Polski żyją w jednym bloku o stu mieszkaniach, to: ośmiu Twoich sąsiadów, Czytelniku nie ma łazienki - wanny ani prysznica, sześciu nie może skorzystać z toalety, bo też jej nie ma. W trzech lokalach brakuje bieżącej wody. W czterech mieszkaniach jest zimno, bo jego lokatorów nie stać na ogrzewanie. W pięciu mieszkaniach żyją osoby znajdujące się w skrajnym ubóstwie. Pieniędzy nie wystarcza im nawet na zaspokojenie podstawowych biologicznych i psychicznych potrzeb. Tak, bieda i bezradność mieszkają obok nas, nawet za ścianą. Często są to bardzo cisi lokatorzy. Pan Sławomir mimo choroby, która mocno zaciska niewidzialny sznur na jego rękach oraz pląta jego ciało, radzi sobie zaskakująco dobrze. Wczesną jesienią mężczyzna zaczyna przygotowywać na wyrzynarce drewno na opał. Budzi to zdziwienie wśród osób wtajemniczonych w jego historię. Mężczyzna opracował sprytny sposób obsługiwania maszyny, wykształcił w sobie upór i cierpliwość. Gdyby nie choroba zrobiłaby to w kilka dni, teraz zajmuje mu to kilka miesięcy. Bohater tej historii czerpie siłę z doświadczeń innych ludzi, którzy tak jak on mają ciężko, ale potrafią funkcjonować samodzielnie: Widziałem człowieka, który prowadził tira bez dłoni - opowiada z nieukrywanym zachwytem. Od dziecka ich nie miał, dlatego się przyzwyczaił. Widziałem też człowieka bez rąk, nogami robił wszystko - opowiada pan Sławomir. Znajdę sposób - kolejny raz wypowiedział to zdanie mężczyzna, gdy dostał od darczyńcy wielofunkcyjne narzędzie, a wolontariusz zmartwił się, jak poradzi sobie z jego używaniem. Pan Sławomir należy do tej grupy ludzi, która zawsze znajdzie sposób na przetrwanie w najtrudniejszych warunkach. Mam 60 lat i nadzieję, że coś się jeszcze zmieni - wyznał pan Sławomir oraz dodał: Marzę, żeby ta ruina była domem. Resztę marzeń zostawiam sobie na pamiątkę. Pani Hanna podzieliła się refleksją, że też ma nadzieję, że będzie lepiej i wnuczka znowu będzie mogła ich odwiedzać. Jest coś jeszcze w tej rodzinie, coś bardzo cennego, to że mają siebie i wzajemne wsparcie. A także to, że znaleźli się w ich otoczeniu pomocni ludzie - darczyńca i wolontariusze Szlachetnej Paczki, którzy rozpoczęli remont ich domu. Małżeństwo ma już dach nad głową, jednak doprowadzenie budynku do normalnego stanu jeszcze potrwa. Szlachetna Paczka pomaga ludziom, którzy tego wsparcia potrzebują najbardziej. W milionach historii ludzi na skraju ubóstwa, pod ciężkimi ruinami można odnaleźć to, co najważniejsze, czyli fundamenty, które przybierają różne postaci: dobre wspomnienia, nadzieję, marzenia i wszystko to, co daje moc bohaterom codzienności. Resztę możemy odbudować, z pomocą ludzi dobrej woli. Przekazując 1 proc. podatku Szlachetnej Paczce, dajesz jej środki na to, by mogła dotrzeć do osób, które bardzo potrzebują pomocy, takich jak pan Sławomir i pani Hanna, i przyczyniasz się do zmiany ich losu. Biedy nie włożysz między bajki. Działaj realnie. Przekaż 1% Szlachetnej Paczce! Wejdź na i przekaż 1 proc. Szlachetnej Paczce. KRS 00 00 05 09 05.

kiedy nie było internetu tylko rodzina