Lista przysłów ze słowem "Burza". Kto sieje wiatr, ten zbiera burze. Kto ziarno sieje, ten przed burzą zwieje. Po burzy zawsze słońce przychodzi. W lutym gdy zagrzmi od wschodniego boku, burze i wiatry walne są w tym roku. W święty August koniec burz. Burza w szklance wody. Siejesz wiatr – zbierasz burze. Odpowiedź. 13 osób uznało to za pomocne. Looviess13. Kto sieje wiatr, zbiera burze - kto powoduje kataklizm, naraża się na jego skutki. Reklama. róża wiatrów • szczęśliwy wiatr • chwytać wiatr • mieć wiatr w głowie • puścić z wiatrem • rozpędzić na cztery wiatry • rzucać słowa na wiatr • szukać wiatru w polu • trzymać się wiatru • tam, gdzie wiatr zawraca • wiatr słoneczny • wiatrem podszyty • wiedzieć, skąd wiatr wieje • wystawić do wiatru Kto sieje wiatr, zbiera burzę (…) polscy atlantyści zdecydowali się realizować globalne interesy transatlantyckich graczy kosztem Polski. Nieoczekiwanie dla większości Polaków Władimir Putin dwukrotnie zaatakował Polskę w ostatniej dekadzie grudnia 2019 r. 1 / 10 Co zbiera ten, kto sieje wiatr? burzę. chmury. lanie. plewy. 2 / 10 Nazwa, której kuzynki zazdrostki pochodzi od tego samego stanu emocjonalnego? żaluzji Kto sieje wiatr, zbiera burzę. (Modo di dire, Polacco) — 138 traduzioni (Albanese, Arabo, Arabo (altre varietà), Armeno, Azero, Bosniaco, Bulgaro, Catalano . W dyskusji wywołanej nowelizacją ustawy o IPN zwracano uwagę przede wszystkim na konsekwencje dla stosunków polsko-izraelskich oraz relacji polsko-żydowskich. Umknął przy tym problem relacji polsko-ukraińskich. Obrońcom znowelizowanej ustawy o IPN wydaje się, że jej przeciwnicy nie potrafią czytać ze zrozumieniem oraz że występują przeciwko niej w jednym tylko celu: by szkalować Polskę. Tym samym nie tyle odmawiają im prawa głosu, ile sugerują, że krytycy są niezbyt rozgarnięci oraz że przejawiają złą wolę (choć w domyśle jest tu: nie są prawdziwymi Polakami). Tą drogą toczy się w Polsce od jakiegoś czasu wiele dyskusji, których nie da się już określić mianem debaty – w tej bowiem zakłada się elementarny szacunek dla adwersarza. Trudno też uznać za novum posądzenie o brak patriotyzmu wszystkich tych, którzy ośmielają się twierdzić, że wprowadzenie w życie tej ustawy wpłynie negatywnie zarówno na polskie relacje międzynarodowe, jak i sytuację wewnętrzną. Moim zdaniem jej efekt będzie trwał dłużej niż sama ustawa, nie mówiąc już o dyskusji wokół niej. Jeśli więc zabieram głos w tej sprawie, to bez nadziei, że zostanie on wysłuchany i przeanalizowany przez grono zwolenników ustawy (najprawdopodobniej wejdzie ona w życie jeszcze w tym miesiącu). Chciałabym jednak, aby mój głos usłyszeli ci, którzy krytykując jedne zapisy ustawy, pomijają szkodliwość innych. Widmo banderyzmu Zacznę od kontekstu, w jakim uchwalono ustawę: stało się to dokładnie w pięć dni po wyemitowaniu w programie TVN „Superwizjer”, poświęconego neonazistom i fali wzburzenia, jaka przeszła przez kraj. Prominentni politycy najpierw próbowali dać odpór, a gdy to nie wyszło, postanowili zamieść problem pod dywan. Zaczęło się od powtarzanego z uporem godnym lepszej sprawy, że to „margines marginesu”. Od obrony przechodzili też do ataku: okazało się, że winna jest stacja telewizyjna, gdyż należało natychmiast zawiadomić prokuraturę, a nie czekać wiele miesięcy z emisją materiału (oprócz oczywistej manipulacji, była w tym także insynuacja). Okazało się też, że winna jest PO, za czasów której Duma i Niepodległość uzyskała rejestrację. Przypuszczam, że tego rodzaju „argumentacja” nie przekonała nawet zwolenników ustawy. Wtedy właśnie zapadła decyzja, że należy posłużyć się narzędziem opisywanym przez psychologów jako mechanizm projekcji. W ZSRR w takich wypadkach odpowiadano: „a u was biją murzynów”. Uchwalenie tej ustawy było odwróceniem uwagi od wewnętrznego problemu agresywnego nacjonalizmu w Polsce. Miało skierować uwagę opinii publicznej na „dyżurny” temat rozliczenia z ukraińskim nacjonalizmem. Spodziewano się ostrej reakcji ze strony ukraińskiej, ale nie z Izraela Na podorędziu był projekt nowelizacji ustawy, leżący w sejmowej zamrażarce od gorącego lata 2016 roku, kiedy to podjęto uchwałę, że zbrodnie popełnione wobec ludności polskiej na Wołyniu były ludobójstwem. Uchwała ta zdaniem pomysłodawców pozwalała „nadrobić stracone ostatnie dwadzieścia kilka lat, podczas których państwo polskie nie potrafiło we właściwy sposób oddać hołdu pomordowanym Polakom i obywatelom innych narodowości na Wołyniu i Kresach Południowo-Wschodnich II RP”. W ten sposób skwitowano ćwierć wieku trwające wysiłki – podejmowane i na najwyższych szczeblach państwowych, i na poziomie lokalnym, i przez gremia naukowe, i przez reprezentantów społeczeństwa obywatelskiego. Niestety, od tamtej pory przytoczone przekonanie stało się powszechne, podobnie jak twierdzenie, że ukraiński nacjonalizm stanowi zagrożenie dla interesów państwa polskiego. Widmo banderyzmu na tyle przesłania realny obraz Ukrainy i Ukraińców, że coraz trudniej jest dotrzeć z argumentem popartym badaniami ukraińskiej opinii publicznej: Polska i Polacy są krajem i narodem najbardziej lubianym i podziwianym przez Ukraińców. Nie trafia też argument polityczny – do Rady Najwyższej Ukrainy partia nacjonalistyczna nie weszła i nawet populiści nie są w stanie tam nic ugrać antypolską kartą. Argument geopolityczny opatrzony etykietką „doktryna Giedroycia” właśnie ku chwale Ojczyzny odłożono do lamusa. Reasumując uwagi na temat kontekstu: uchwalenie tej ustawy w moim przekonaniu było odwróceniem uwagi od wewnętrznego problemu, jakim jest narastający w Polsce agresywny nacjonalizm i skierowaniem uwagi opinii publicznej na temat, który stał się dyżurnym, jeśli chodzi o polską politykę historyczną: rozliczenie z ukraińskim nacjonalizmem. Spodziewano się ostrej reakcji ze strony ukraińskiej, ale nie z Izraela. Zaiste, kto sieje wiatr, burzę zbiera. Kłamstwo wołyńskie Pora przejść do analizy tekstu. Jak już wspomniałam, w trakcie ubiegłotygodniowej dyskusji krytykowano przede wszystkim zapis art. 55 a rozdziału 6 c (Ochrona dobrego imienia Rzeczypospolitej Polskiej i Narodu Polskiego), w szczególności pytano, „dlaczego ofiary i świadkowie Zagłady mają ważyć słowa, by nie podpaść organom ścigania?”. Wyrażano także wątpliwość co do możliwości ścigania przestępstw z art. 55 a poza granicami kraju (por. w szczególności zamieszczony tu komentarz Zbigniewa Nosowskiego, wskazujący na niejasności oraz możliwości nadużyć). W dyskusji pominięto natomiast zapis z art. 1, w którym do punktu 1 a, określającego zakres działań IPN, po zbrodniach nazistowskich i komunistycznych, a przed innymi przestępstwami stanowiącymi zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodnie wojenne, dodano zapis: „zbrodnie ukraińskich nacjonalistów i członków ukraińskich formacji kolaborujących z Trzecią Rzeszą Niemiecką”. W punkcie 2 zaś zbrodnie te zdefiniowano jako „czyny popełnione przez ukraińskich nacjonalistów w latach 1925–1950, polegające na stosowaniu przemocy, terroru lub innych form naruszania praw człowieka”, jak też „udział w eksterminacji ludności żydowskiej oraz ludobójstwie na obywatelach II Rzeczypospolitej na terenach Wołynia i Małopolski Wschodniej”. Jak się ma kontrowersyjna nazwa „Małopolska Wschodnia” do 1950 roku – bliżej nie wiadomo. Przypomnę, że ten niemający podstaw historycznych termin wprowadzono w dwudziestoleciu międzywojennym bynajmniej nie tylko po to, by odciąć się od „terminu zaborcy” czyli Galicji, ale przede wszystkim po to, by nawet w nazwie zaznaczyć polskość tych ziem. Chodziło nie o Jana Tomasza Grossa. I nie o Wołodymyra Wiatrowycza. Chodziło o wszystkich myślących inaczej, niż nakazuje martyrologiczna wizja dziejów Biuro Analiz Sejmowych w opinii z 7 listopada 2016 r. stwierdziło, że wniesiona nowelizacja „nie rodzi zastrzeżeń merytorycznych” i „w pełni zasługuje na aprobatę”, uchylając zastrzeżenia poczynione przez Prokuraturę Generalną (w szczególności trudności z definicją prawną pojęcia „ukraiński nacjonalista” oraz ramy czasowe 1925–1950). Na posiedzeniu komisji sejmowej, które odbyło się następnego dnia i na które powołano ekspertów: prof. Włodzimierza Osadczego, prof. Czesława Partacza oraz dr. Wojciecha Muszyńskiego uznano za bezpodstawne zastrzeżenia zgłoszone przez posła PO Marcina Święcickiego. Jeden z inicjatorów nowelizacji, poseł Kukiz ’15 Tomasz Rzymkowski, określił jasno cel: „penalizujemy pojęcie „kłamstwa wołyńskiego”. Nie pozostawił też złudzeń, że penalizacja ta stanie się narzędziem walki politycznej: „często wypowiedzi publiczne, między innymi pana posła [tu chodziło o Marcina Święcickiego – podważają fakt ludobójstwa na Wołyniu i temu między innymi ma służyć ta ustawa, aby te i inne bzdury nie były powtarzane w polskiej przestrzeni publicznej”. Dlatego uważam, że nie ma racji prof. Andrzej Friszke, twierdząc – w oparciu o streszczenie innego posiedzenia komisji – że „ustawę uchwalono, by mieć narzędzie uderzenia w Grossa i podobnymi tematami się zajmujących”. Chodziło nie o Jana Tomasza Grossa. I nie o Wołodymyra Wiatrowycza [szef ukraińskiego odpowiednika IPN – red.]. Chodziło o wszystkich myślących inaczej, niż nakazuje martyrologiczna wizja dziejów. Można by mnożyć przykłady wypowiedzi, które w świetle ustawy będą podlegać penalizacji. Ścigani mogą być nie tylko publicyści (o czym pisał Zbigniew Nosowski). Ścigane z urzędu czy na podstawie doniesienia organizacji pozarządowej mogą być także osoby – świadkowie historii nagrywani w ramach licznych projektów historii mówionej, jeśli ośmielą się wspomnieć, że byli ofiarami przemocy z rąk Polaków. Od tej pory takie upublicznione nagrania (np. Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie, Instytutu Yad Vashem, czy mniej znane, ale na bieżąco uzupełniane kolekcje ukraińskie) będą mogły stać się przedmiotem śledztwa. Ofiara raz jeszcze będzie przechodziła piekło. Właśnie popełniam przestępstwo Na posiedzeniu w listopadzie 2016 r. poseł Tomasz Rzymkowski stwierdził także, że „zamordowanych zostało ponad 160 tysięcy naszych rodaków w wyjątkowo brutalny sposób. Zamordowani oni zostali przez przedstawicieli narodu ukraińskiego […] Wszystkie inne zbrodnie dokonane na narodzie polskim nie miały takiej skali, jak ta dokonana na ludności Wołynia, Małopolski Wschodniej i części województw mieszczących się na terenie dzisiejszych województw lubelskiego i podkarpackiego”. Wypowiedź ta – nawet jeśli zapomnieć na chwilę o uwłaczającym sformułowaniu o dopuszczających się masowych mordów „przedstawicielach narodu ukraińskiego” – nie ma nic wspólnego z wiedzą historyczną: zarówno jeśli chodzi o skalę popełnionych zbrodni, jak i proporcje (wszak według posła Rzymkowskiego wszystkie inne zbrodnie – czyli nazistowskie i komunistyczne – ustępują wobec zbrodni wołyńskiej). Według posła Rzymkowskiego wszystkie inne zbrodnie na narodzie polskim – także nazistowskie i komunistyczne – ustępują wobec zbrodni wołyńskiej Jednak za to właśnie zdanie – w świetle uchwalonej ustawy – można pociągnąć mnie do odpowiedzialności karnej. Dlaczego? Po pierwsze, wypowiedź moja nie jest działalnością naukową, lecz publiczną; po drugie zaś „zaprzecza ustalonym faktom” (proszę bardzo, oto gotowy materiał na donos). Kto będzie decydował o tym, jakie fakty są ustalone i czy wypowiedź pozostaje z nimi w sprzeczności? Eksperci? Przez kogo powoływani? Ekspert powołany przez posła Tomasza Rzymkowskiego, prof. Włodzimierz Osadczy, w trakcie posiedzenia komisji stwierdził: „Obecnie na Ukrainie szerzy się ideologia nacjonalizmu i staje się obowiązującą ideologią państwową. […] Edukacja w duchu banderowskim na Ukrainie trwa od przedszkola do lektur naukowych”. Zaprzeczam temu z całą stanowczością. Czy i za to zostanę pociągnięta do odpowiedzialności karnej? Ukrainiec ≠ nacjonalista Przejdźmy jednak od wymiaru indywidualnego do zbiorowego. Od półtora roku narasta wobec ukraińskiej mniejszości w Polsce agresja słowna, którą można by porównać z nagłym wybuchem antysemickich wypowiedzi w ubiegłym tygodniu. Zrównanie zbrodni nacjonalistów ze zbrodniami nazistowskimi czy komunistycznymi – co uczyniono w ustawie – zwiększy, a nie zmniejszy skalę agresji. Znak równości między słowami Ukrainiec i nacjonalista w publicznych wypowiedziach stał się nagminny. Jaki będzie skutek? W szybkim tempie doprowadzimy do stygmatyzacji nie tylko obywateli polskich pochodzenia ukraińskiego, którzy do dziś żyją z traumą zbrodni komunistycznej, jaką była Akcja Wisła. Teraz – jeśli tylko ośmielą się o niej mówić – zaraz się okaże, że „pomniejszają zbrodnie ukraińskich nacjonalistów”, że „relatywizują”. To przecież powszechna praktyka nie tylko na forach internetowych, ale i w publicznych wypowiedziach niektórych polityków. Teraz ci, pożal się Boże, „tropiciele banderyzmu” dostali poręczne narzędzie. Cóż, ukraińska mniejszość w Polsce jest słaba i bardzo nieliczna. Nieliczna i słaba wskutek represyjnej i asymilacyjnej polityki władz komunistycznych wobec Ukraińców. Nieliczna i milkliwa także wskutek „gęby banderyzmu”, przyprawianej konsekwentnie przez całe powojenne pięćdziesięciolecie. Jedni woleli opuścić kraj, inni woleli się nie wyróżniać. Efekt jest taki, że obywateli polskich ukraińskiego pochodzenia jest w naszym kraju nieco ponad 30 tysięcy. Zamiast docenić stonowane oświadczenie MSZ Ukrainy i wypowiedź prezydenta Poroszenki poczytuje się je po stronie polskiej za słabość A co z ukraińskimi „uchodźcami” – tym milionem czy dwoma, jak twierdzą urzędujący politycy? (żarty na bok: z oficjalnych danych statystycznych wynika, że migrantów jest kilkaset tysięcy, a status uchodźcy uzyskało zaledwie kilkadziesiąt osób). Oni także będą woleli się nie wyróżniać, tym bardziej, że ich status jest inny niż obywateli polskich. Zawsze jednak mogą zagłosować nogami. Ci bardziej wykształceni czy po prostu bardziej mobilni wybiorą inny kraj. „Niech jadą!” – takie głosy padają coraz częściej. Może skorzystają z tej „dobrej rady”, by tak to eufemistycznie ująć. Wrócą na Ukrainę. Tyle że z nową polską traumą. Czy naprawdę na tym nam zależy? Ludzie dialogu do narożnika Co przyjęcie znowelizowanej ustawy będzie oznaczać dla relacji polsko-ukraińskich? Przede wszystkim kolejne ochłodzenie, choć raczej nie zostaną podjęte kroki analogiczne do tych, jakie poczyniono w Izraelu. Ukraińscy politycy, prezydent i minister spraw zagranicznych studzą emocje. Zamiast to docenić, po stronie polskiej stonowane oświadczenie MSZ Ukrainy oraz wypowiedź prezydenta Poroszenki poczytuje się za słabość. Dlaczego? Zapewne polscy politycy uważają, że Ukraina – tocząca wojnę z Rosją – będzie zmuszona do ustępstw (nota bene, Ukraińców, którzy przypominają o sytuacji swego kraju, strofuje się: „przestańcie się obnosić ze swoją martyrologią!”). Niektórzy twierdzą butnie, że to Ukraina bardziej potrzebuje Polski, niż Polska Ukrainy (jak ostatnio się okazało, Izrael też bardziej potrzebuje Polski). Co to ma wspólnego z partnerstwem strategicznym? Może mi ktoś wytłumaczy, bo ja nie wiem. Na Ukrainie również coraz częściej te stonowane oświadczenia poczytuje się nie za zaletę, a za słabość. Coraz głośniejsi są ci, którzy nawołują do ostrej odpowiedzi. Paradoksem jest, że przyjęcie tej ustawy, jak też ubiegłoroczne wypowiedzi ministra Witolda Waszczykowskiego i prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, prawdopodobnie w końcu doprowadzą do efektu kumulacji. Wzmocnią nacjonalistów, a ludzi dialogu zepchną w narożnik. Ale w Polsce znowu będzie się twierdzić, że wszystkiemu są winni ukraińscy nacjonaliści. Bo źdźbło w oku bliźniego łatwiej dostrzec niż belkę we własnym. Jeśli zaś chodzi o wymiar historyczny czy kwestię upamiętnienia ofiar, to również ustawa nie przyniesie niczego dobrego. Nastąpi zamrożenie dialogu historyków, bo kto będzie ryzykować przyjazd do Polski? Fakty będą zatem ustalane jednostronnie. Część polityków (by przywołać tylko jedną, już cytowaną wypowiedź posła Kukiz ’15), a także część historyków uważa, że fakty już zostały ustalone. Zatem każdy, kto zechce podjąć nowe badania na ten temat, stanie się potencjalnym przestępcą. Między bajki można włożyć zapis znowelizowanej ustawy (art. 55a, ust. 3), mówiący „Nie popełnia przestępstwa czynu zabronionego określonego w ust. 1 i 2, jeżeli dopuścił się tego czynu w ramach działalności artystycznej lub naukowej”. To martwy przepis. Nie tylko autor, ale i wydawca takiej książki czy artykułu narażać się będzie na długotrwałe postępowanie sądowe. Nie o wstawanie z kolan zatem chodzi, lecz o pełzającą cenzurę – najpierw dotyczącą jednej kwestii, co do której panuje ogólna zgoda (nie dla „polskich obozów śmierci”), potem następnej, w której właśnie zapanowała ogólnonarodowa zgoda (zbrodnia wołyńska jako ludobójstwo). Ani się nie obejrzymy, jak nie będzie wolno podważyć przewodniej roli partii. PS. Jestem profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, profesorem i członkiem Rady Naukowej Instytutu Slawistyki PAN oraz członkiem Polskiego PEN Clubu. Wymienione instytucje macierzyste nie ponoszą jednak odpowiedzialności za moje słowa – i wnoszę o niepociąganie ich do odpowiedzialności karnej. Im Polnisch - Deutsch Wörterbuch haben wir 1 Übersetzungen von kto wiatr sieje, zbiera burzę gefunden , darunter: wer Wind sät, wird Sturm ernten . Beispielsätze mit kto wiatr sieje, zbiera burzę enthalten mindestens 12 Sätze. kto wiatr sieje, zbiera burzę kto mąci, sieje zamieszanie i zamęt naraża się na niemiłe konsekwencje swych własnych poczynań Übersetzungen kto wiatr sieje, zbiera burzę Hinzufügen wer Wind sät, wird Sturm ernten Ähnliche Ausdrücke Stamm Übereinstimmung Wörter Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Man erntet, was man gesät hat. Kto wiatr sieje, ten burzę zbiera. Wer Wind sät, wird Sturm ernten. Literature Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Hört sich an, als ob Sie ernten, was Sie gesät haben. Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Wer Wind sät, wird Sturm ernten. tatoeba Ale niech pan nie zapomina, kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Aber denken Sie daran, wer Wind sät, wird Sturm ernten. Literature Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Sie ernten, was Sie säen.... Jesli mowa o twojej zonie... " Kto sieje wiatr, ten zbiera burze ". Wenn wir über deine Frau sprechen, heißt es, dass das Huhn es dir jetzt heimzahlt. Kalendarz z proroczym przysłowiem „Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę” pokazywał datę 19 sierpnia 1914 roku. Der Kalender mit dem prophetischen Tagesspruch »Wer Funken sät, wird Flammen ernten« zeigte den 19. Literature Kto sieje wiatr, zbiera burzę. Liste der beliebtesten Abfragen: 1K, ~2K, ~3K, ~4K, ~5K, ~5-10K, ~10-20K, ~20-50K, ~50-100K, ~100k-200K, ~200-500K, ~1M Postawa otwartości na drugiego człowieka, nawet, jeżeli ma inny kolor skóry, mówi innym językiem, pochodzi z innej kultury, jest naturalną cechą ludzi wierzących. "Kto sieje wiatr zbiera burzę" twierdzi przysłowie, zbudowane na cytacie starotestamentowym. To, że wychowanie ma wielki wpływ na przyszłość człowieka jest truizmem. A jednak, mimo oczywistości tej prawdy, często nie przywiązujemy należytej wagi do procesu wychowania albo, wręcz odwrotnie staramy się tak ukształtować procesy i systemy wychowawcze, by osiągnąć jakiś zamierzony cel. Czasami dziecko w procesie wychowania otrzymuje sprzeczne komunikaty dotyczące systemów wartości. W przedszkolu czy w szkole słyszy coś innego niż w domu. Trudno chyba jednoznacznie ocenić, jakie to przyniesie w przyszłości skutki. Odpowiedzialność za przyszłość młodego pokolenia w lwiej części ciąży na przywódcach narodów. Mam tu na myśli także tych wszystkich, którzy poprzez zajmowaną pozycję, posiadany autorytet mogą swoimi wypowiedziami, czy prezentowaną postawą wpływać na poglądy innych. Na pewno do tego grona należy zaliczyć polityków, dziennikarzy, artystów, naukowców, nauczycieli i duchownych. Nasze elity nie tylko odpowiadają za to, co dzieje się tu i teraz, ale także za to, w jakim świecie będziemy żyli w przyszłości. Dla poparcia tej tezy wystarczy odwołać się do znanych przykładów. Stosunki pomiędzy Francją i Niemcami przez ostatnie 50 lat były przyjacielskie. A przecież przez całe poprzednie stulecia charakteryzowały się wrogością i wojnami. Po drugiej wojnie światowej, postawiono na pojednanie pomiędzy narodami, a co się z tym wiąże wprowadzono politykę integracji obywateli poczynając od ludzi młodych. W tym celu utworzono Niemiecko-Francuską Wymianę Młodzieży, dzięki której poznały się miliony młodych Francuzów i Niemców. Bardzo ważnym elementem było zachęcanie lokalnych społeczności miast i regionów do zawiązywania partnerstw. Jednak, aby do tego doszło, przez kilka lat przygotowywano się do spektakularnego wydarzenia, jakim było podpisanie 22 stycznia 1963 r. Traktatu Elizejskiego przez prezydenta Charlesa de Gaulle i kanclerza Konrada Adenauera. Znaczący był symboliczny gest podania rąk i wzajemnego objęcia się tych mężów stanu. Regularne spotkania szefów rządów, ministrów i urzędników wysokiego szczebla miały zagwarantować realizację Traktatu. W relacjach polsko-niemieckich mieliśmy również wielu przywódców, których odwaga doprowadziła do obecnych, dobrosąsiedzkich relacji. Wspomnieć należy Memorandum Wschodnie z 1 października 1965 r. przygotowane przez teologów ewangelickich, które między innymi stawiało postulat uznania granic na Odrze i Nysie i nawoływało do pojednania, czy też list polskich biskupów katolickich, ze słynnym zdaniem: Przebaczamy i prosimy o wybaczenie (dosłownie: "udzielamy wybaczenia i prosimy o nie"), który powstał w reakcji na Memorandum. Orędzie biskupów zostało wystosowane 18 listopada 1965 r. podczas obrad II soboru watykańskiego, a podpisało je 34 biskupów na czele z kardynałem Stefanem Wyszyńskim i ówczesnym arcybiskupem metropolitą krakowskim Karolem Wojtyłą. Co ważne, inicjatorem listu i jego autorem był przyszły arcybiskup wrocławski Bolesław Kominek. Chciałbym bardzo mocno podkreślić, że w obu przypadkach, zarówno pojednania francusko-niemieckiego i polsko-niemieckiego, znaczącą rolę odegrały Kościoły. I jest to bardzo naturalne, bo jako wyznawcy Chrystusa, niezależnie od konfesji, jesteśmy zobowiązani do naśladowania Mistrza. A On wzywa do miłości. Miłości, która ma dotyczyć nie tylko najbliższych, ale też tych "obcych", obejmuje nawet nieprzyjaciół. Miłość jest orężem niesienia Dobrej Nowiny o Bogu, "który tak bardzo ukochał świat, że Syna swego dał, aby każdy, kto w niego wierzy nie zginął, ale miał żywot wieczny" (Jan Postawa otwartości na drugiego człowieka, nawet, jeżeli ma inny kolor skóry, mówi innym językiem, pochodzi z innej kultury, jest naturalną cechą ludzi wierzących. I nie chodzi o deklaracje słowne, tylko o czyn, bo "po owocach i po miłości poznają, że jesteście moimi uczniami", nauczał Chrystus. Dlatego zawsze będę apelował, aby wychowywać dzieci i młodzież w szacunku do drugiego człowieka. Zachęcać je do tego, aby zdobywali wiedzę i mądrość, aby poznawali świat i ludzi, aby byli otwarci. Taka postawa nie jest objawem słabości, a w wręcz odwrotnie: pokazuje odwagę i moc. Oby w wyniku takiego wychowania w przyszłości pojawili się ci, którzy swoją postawą będą przypominali takie postacie jak ks. Martin Niemöller, Charles de Gaulle, Konrad Adenauer, Tadeusz Mazowiecki, kardynał Wyszyński, Willy Brandt. Bp Jerzy Samiec - polski biskup luterański, zwierzchnik Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Polsce, prezes Polskiej Rady Ekumenicznej. Tekst ukazał się pierwotnie na jego blogu W czwartek, roku, rozpoczął się ogólnokrajowy protest. Od tamtego momentu (piszę te słowa pięć dni później) skala tego protestu cały czas rośnie. Tu, na blogu, nie będę zajmować stanowiska w tej sprawie (choć zaglądając na mój prywatny profil łatwo można się zorientować jakie ono jest). Piszę, żeby rzucić nieco światła na mechanizmy, które do tego doprowadziły. Tu nie chodzi o aborcję, a o prawo do wyjścia: wartościKażda osoba kieruje się jakimiś wartościami. Nawet jeśli nie jesteśmy ich świadomi – i tak je posiadamy. Bazując na swoich wartościach zajmujemy pewne stanowiska w dyskusji i wywodzimy z nich swoje racje. Bardzo trafnie ujął to słynący z barwnego języka marszałek Piłsudski, mówiąc, że „racja jest jak dupa, każdy ma swoją”.Podobnie naturalnym ludzkim odruchem jest uznawanie, że własne wartości są najlepsze. I takie zwykle są. Z małą uwagą: dla nas samych. Metaforycznie możemy myśleć o nich jako o ubraniu, które na siebie zakładamy. Jeśli jest dobrze dopasowane – czujemy się w nim komfortowo. Szczególnie jeśli wokół siebie mamy ludzi ubranych w podobnym zaczynają się wtedy, gdy ktoś próbuje ubrać nas w ciuchy, które nie są nasze. Dostaliśmy je w spadku po starszym rodzeństwie czy wybrała je dla nas matka. Albo mamy na sobie coś, w czym czujemy się źle, ale godzimy się na to, żeby nie odstawać od innych osób, którymi jesteśmy otoczeni. Życie niesie ze sobą różne i przemoc to nie ta drogaMy, ludzie, różnimy się między sobą. Mamy różne wartości i potrzeby. Bez dyskusji, negocjacji i szukania kompromisu trudno byłoby nam budować zdrowe relacje. Próba zrozumienia perspektywy drugiego człowieka i traktowanie go z szacunkiem to coś, co powinno być standardem. Niestety nie jest. Zawsze znajdą się ludzie, którzy będą uznawać, że jedynie ich wartości są słuszne. Idąc dalej, roszczą sobie prawo do narzucania tych wartości innym. O ile takie chwilowe zaślepienie może zdarzyć się właściwie każdemu podczas kłótni, kiedy emocje biorą górę i wyłączają trzeźwy osąd, o tyle istnieją również osoby, dla których taka postawa jest ich normalnym uznawać własne wartości za lepsze i chcieć narzucać je innym, trzeba jednocześnie postrzegać siebie jako kogoś lepszego, kto ma szczególne prawa do określania co jest właściwe, a co nie, oraz wykazywać się brakiem empatii i nie próbować zrozumieć racji drugiej o własnej wielkości i brak empatii to cechy charakterystyczne dla narcyzmu. To również te same cechy, które zachęcają osoby narcystyczne do stosowania przemocy wtedy, gdy ktoś nie poddaje się ich woli. Wbrew potocznemu mniemaniu przemoc jest nie tylko wtedy, kiedy kogoś uderzę. Przemoc to także sytuacje, kiedy łamię czyjąś wolę i ograniczam prawo do samostanowienia w imię własnego interesu. To właśnie miało miejsce, kiedy Trybunał Konstytucyjny swoim wyrokiem złamał tak zwany kompromis aborcyjny. Co zresztą też odbyło się z naruszeniem prawa – polecam lekturę tekstu Filipa bunt staje się naturalną reakcjąNoszące znamiona przemocy zachowania jednej strony wywołują określone reakcje strony drugiej. Gdy jestem za słaby, żeby asertywnie się obronić bądź gdy ucieczka nie jest możliwa, do wyboru pozostaje jedno z dwojga: uległość lub bunt. Uległość to opcja, którą wybieram, jeśli od autonomii ważniejsze jest dla mnie poczucie bezpieczeństwa i przynależności do grupy. Jeśli moja autonomia jest dla mnie ważniejsza – jedyną drogą jest właśnie rozumiem ten pożar, który w ostatnich dniach ogarnął Polskę. Kwestia aborcji to iskra rzucona na beczkę prochu. A walka toczy się o autonomię i prawo do samostanowienia. Jeśli jedna strona dyskursu konsekwentnie stosuje przemoc ograniczając drugiej prawo do zabierania głosu, obrony własnego stanowiska czy w ogóle do przedstawiania go, bunt jest tylko kwestią czasu. Ten czas nadszedł w czwartek, 22 października, Anno Domini 2020.(Foto: Łódzkie Dziewuchy Dziewuchom) Blog Kto sieje wiatr, zbiera burzę Moja znajoma po wieczornej kłótni z mężem przyszła następnego dnia do pracy spóźniona i rozdrażniona. Potem było już tylko gorzej. Klienci, których obsługiwała byli tego dnia wyjątkowo nieuprzejmi i roszczeniowi, a na koniec wylądowała na dywaniku u szefa, który skrytykował jej metody pracy. Wracała do domu smutna, zła i tak wyczerpana; szła ze spuszczona głową i nie zauważyła pędzącego samochodu, który oblał ja woda z z nas zdarzają się przykre rzeczy, ale dlaczego tak się dzieje, że często „nieszczęścia chodzą parami” a jeszcze częściej działa jakieś tajemnicze prawo serii niefortunnych zdarzeń”? Czy jest to tylko zbieg okoliczności, czy sami tworzymy negatywną rzeczywistość?Myśli zawsze są połączone z emocjami. Czy jeśli powiemy sobie:” mam zły dzień i nic mi się nie udaje” to jest to tylko myśl, czy samospełniająca się przepowiednia?Jeżeli jesteśmy źli lub poirytowani, inni (często podświadomie) reagują na nasze emocje i „odpłacają” tym samym. „Kto sieje wiatr, zbiera burzę”. W jednym z moich ulubionych filmów „Dzień świstaka”, główny bohater utknął w pętli czasu. Topiąc smutki w alkoholu pyta poznanych przy barze mężczyzn:– Czy zdarzyło wam się kiedyś przeżywać w kółko ten sam dzień?– Właśnie tak wygląda nasz życie – na temat świata i nas samych często są pułapką, która powoduje, że tkwimy w określonej sytuacji nawet wtedy, kiedy rzeczywistość nas uwiera; trzymamy się kurczowo starych schematów, utartych ścieżek ; na przykład tej samej pracy, mimo, że szczerze jej nie znosimy (gdzie ja teraz znajdę lepszą, jest kryzys, mam swoje lata i kto mnie teraz zechce) nie dopuszczając nawet do siebie myśli, że zasługujemy na coś taka przypowieść o żeglarzu, który w czasie sztormu wypadł za burtę i cała noc spędził trzymając się kurczowo swojej łodzi. Deszcz siekał go w twarz, wiatr rozwiewał włosy, a zimna woda doprowadziła go do skrajnego wyziębienia. Trząsł się nie tylko z zimna ale i ze strachu, bo bał się, że zaatakują go rekiny. Kiedy wzeszło słońce, zauważył, że jego łódź przydryfowała do brzegu i przez cały czas znajdował się kilka metrów od suchego często desperacko trzymamy się dawnego życia, nawet jeśli ono mocna daje się nam się we znaki? Skupiając się na walce o „przetrwanie” i sparaliżowani strachem nie dostrzegamy, że nowa rzeczywistość jest tuż obok, w zasięgu ręki. Kiedy walczymy z życiem, ono walczy z nami. Dawno temu nie mogłam nauczyć się pływać. Słowa mojego instruktora zapadły mi w pamięć. – „Zamiast walczyć z tą wodą, spróbuj się jej poddać” i bardzo szybko się nauczyłam. Zawsze przypominam sobie to zdanie, kiedy wydaje się, że okoliczności „sprzysięgły się przeciwko mnie”.Kiedy „odpuszczam” i przestaję nerwowo pociągać za sznurki poplątanego kłębka, sprawy, jak za dotknięciem magii ”same” zaczynają się układać, ukazując swój ukryty (pod powierzchnią zdarzeń) sens.

kto wiatr sieje zbiera burzę